Rok 1935
Moderatorzy: Zbigniew Dolny, Andrzej Androchowicz
-
- Prawdziwy ekspert
- Posty: 406
- Rejestracja: 15 gru 2011, o 01:28
Rok 1935
-
-
ROK 1935
==================================================
1."Siostra Marta jest szpiegiem" (I was a spy) - W.Bryt. 1933 r. reż.Victor Saville
„DUBBING” wykonano w atelier dżwiękowem POLSKA AKUSTYKA
Nagrano Systemem bezszmerowym: „BRITISH ACOUSTIC”
Reżyseria i kierownictwo artystyczne zdjęć „dubbingowych”: TADEUSZ FRENKIEL
dźwięk: inż. ZYGMUNT BRYL
- Martha Cnockhaert - Madeleine Carroll - Lidia Wysocka,
komendant Oberaertz - Conrad Veidt - Jan Bonecki,
Stephan - Herbert Marshall - Ziemowit Karpiński,
Doktor - Gerald du Maurier - Stanisław Daczyński,
oraz: Artur Kwiatkowski, Irena Horecka, Tadeusz Frenkiel, ...
"...Z wielką ciekawością czekano na ten pierwszy "artystyczny dubbing". Piszę: pierwszy, bo w zasadzie "dubbing" nie jest nowością w naszych kinach. Były już liczne próby: dwa filmy amerykańskie (Paramount), dwa filmy niemieckie ("Ulubieniec Bogów" i "Dwa serca biją w walca takt"), sporo filmów krajowych (zdjęcia nieme w plenerze, a potem - podkładanie głosów w atelier), wreszcie - wszystkie groteski rysunkowe (Betty Boop mówi głosem miss Heleny Kane i t.d.), jednakże tamte dubbingi były dorywcze, naogół nieumiejętne, niekiedy niedbałe. Dopiero w omawianym filmie mamy do czynienia z prawdziwym t. j. artystycznym dubbingiem. Tak samo powiedzieć można: z dubbingiem starannym. To jeszcze nie jest doskonałość. Są tu i ówdzie usterki. Matka bohaterki mówi głosem drewnianym, beznamiętnym słowa, które powinny dyszeć i tętnieć popłochem, przerażeniem... Marta i Stefan spiskują głośno o dwa kroki od żołnierzy niemieckich, a powinni mówić szeptem... Naogół jednak dubbing zdał egzamin. Wrażenie filmu jest wielokroć silniejsze, gdy wyrzucono z ekranu ciężki balast napisów, odwlekających uwagę widza od akcji. Wzrok nie skacze po napisach, by śpiesznie wracać do istotnych swoich zadań: do wątku zdarzeń na ekranie. Słuch nie ociera się o niezrozumiały skrzek obcych słów. Zrazu jeszcze przekorna uwaga czepia się ust aktorów, kontrolując ścisłe dopasowanie dźwięków i poruszeń, lecz po pewnym czasie słabnie czujność tej zbytecznej kontroli (zbytecznej, bo to zadanie należy do twórców, a nie do widzów) i tworzy się pożądany akord wrażeń słuchowych i optycznych.
Tyle co do strony formalnej. Przechodząc do oceny istotnych zalet filmu, należy uznać, że są one bardzo duże. Film, solidnie, po angielsku, zrobiony, wyróżnia się wysokim stopniem kultury. Podziwiam subtelność, z jaką potraktowano tak drastyczny temat, jak szpiegostwo podczas okupacji niemieckiej w Belgji. Jakże tu łatwo było popaść albo w krzykliwą demagogię, albo w płaski melodramat! Uniknięto jednego i drugiego. Dlatego też obraz robi wrażenie przejmującej, realnej prawdy. Sceny zbiorowe przypominają najlepsze wzory amerykańskie ("Wielka parada", "Na zachodzie nic nowego"), strona psychologiczna góruje całą przewagą starej kultury nad nową... Z wykonawców - miejsce honorowe zajmuje Madeleine Carol (nic wspólnego z Nancy Carroll), świetna artystka angielska, okaz talentu wielkiej próby. Osoba, która użyczyła jej głosu w dubbingu polskim, zdradza również talent niepowszedni. Bez wahania witam w niej przyszłą gwiazdę scen i ekranów polskich. Konrad Veidt, w roli niemieckiego oficera kawalerji, jest powściągliwy w gestach i słowie, doskonały w sylwetce, trochę demoniczny w mimice (Cezar Borgia, Caligari?) a brzmienie jego polskiego głosu, użyczonego przez p.Boneckiego, doskonale pasuje do tej wyniosłej postaci.
.
Herber Marshall jest dość bezbarwny i nieciekawy, zarówno wyglądem, jak i dykcją w dubbingu. Jego poprawna angielska wymowa była największym atutem w Ameryce. Gdy mu to odjęto ( w dubbingu ) - pozostało niewiele.
Specjalna wzmianka pochlebna należy się technice dubbingu w ustach - ocienionych wąsami i brodą - burmistrza i doktora. Ci dwaj mówią po polsku bez najmniejszej skazy. Kto wie, czy z rozpowszechnieniem dubbingu nie zacznie się w Hollywood moda na wąsatych i brodatych aktorów?
Nie mogę wreszcie nie pochwalić kopji, bardzo wyraźnej i czystej: skutek braku napisów, bo napisy wymagają kontratypów (powtórnych kopji), te zaś często są wadliwe i ciemne, już dla tego samego dubbing winien być z radością witany przez miłośników kina."
[L. B. ; KINO nr.4; 27 styczeń 1935 r. ]
.
Na fotografii: Lidia Wysocka (fot. Kino 1935 r.)
"Idą piękne Pistoletki i młode Pistolety"
"... Na zakończenie - zapowiedź: na przyszły rok kończy P.I.S.T. jedna z czołowych laureatek konkursu "Kina" - Li Wysocka, której... fonogieniczność podziwialiśmy w filmie "Siostra Marta jest szpiegiem", gdzie "dubbingowała" tytułową rolę Madeleine Carroll. Obecnie, jak słychać, wytwórnia Leo-film, za specjalnym pozwoleniem dyr. Zelwerowicza, powierzyła naszej laureatce główną rolę w nowym filmie. Brawo! [H. Liński]
[Kino nr.29, 21 lipca 1935 r.]
Bardzo dziękuję panu Markowi Kopaczowi z Filmoteki Narodowej za spisanie z kopii filmowej danych dotyczących polskiej wersji dialogowej oraz niestrudzonemu Rafałowi "Rola" Skibickiemu za odnalezienie w archiwalnych rocznikach "Światowida" całej obsady aktorskiej do tego dubbingu.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
2. "Epizod" (Episode) - Austria 1935 reż. Walter Reisch
..
"Wejście tego filmu na nasze ekrany poprzedziła rozgłośna fama sukcesu głównej bohaterki, Pauli Wessely, nagrodzonej na Festivalu weneckim za najlepszą kreację - właśnie w "Epizodzie". Paula Wessely, chluba scen wiedeńskich, ukazała się w r. u. w "Maskaradzie" - i, pomimo swych niekorzystnych warunków zewnętrznych, zdobyła powszechny aplauz. Głównym i wyłącznym jej atutem - jest bezpośredniość i szczerość w ekspresji zarówno mimicznej, jak i wokalnej.
Ten atut niestety, został w "Epizodzie" dotkliwie zredukowany przez "dubbing". Nie wchodząc w motywy, jakie skłoniły przedsiębiorców do zdubbingowania tego filmu - poprzestać musimy na stwierdzeniu, że najgorzej wyszła na tem główna bohaterka, to też dla właściwej oceny jej gry niezbędny byłby pokaz "Epizodu" w wersji oryginalnej. Po tem zastrzeżeniu, należy wyrazić pełne uznanie wysokiej kulturze wykonania zarówno w reżyserji, unikającej zbyt jaskrawych podkreśleń, jak i w grze i w djalogu..." [L. B.]
[Kino nr. 40; 6 październik 1935 r.]
"... Jeszcze jeden epizod rodzimego geszeftu, sposób, na który się wzięto poraz pierwszy w roku ubiegłym: Bierze się trzeciorzędny film austrjacki (te są najtańsze) i fabrykuje się t.zw. dubbing, czyli podkłada się polskie słowa z pomocą najtańszych sił aktorskich. Przy hucznej reklamie ten jeden czynnik atrakcyjny ściągnie publiczność; mniejsza o poziom filmu.
Jeżeli chodzi o "Epizod", przypomina on żywo produkcję z okresu, w którym akcja jego się rozgrywa: epokę shimmy i one-stepa. Niezwykle naiwny, niezdarnie sklecony scenarjusz, w głównej roli wiośnianego podlotka brzydka, wyranżerowana i kiepska aktorka Paula Wessely, a do tego wszystkiego ów słynny dubbing. Wymuszone, deklamujące po teatralnemu głosy wywołują wrażenie groteskowe, czasem wręcz komiczne, spotęgowane trudnościami tekstu; bohaterka nazywa się "Walerja" - imię po niemiecku obojętne, po polsku w tekście brzmi śmiesznie; uczniowie mówią do korepetytora: "Tak jest, panie Tietz", a styl mówiących przypomina trzeciorzędną powieść sprzed dwudziestu lat. Mamy już klęskę przekładów w literaturze. Teraz zaczyna się nowa - w kinie...."
[Andrzej Mikułowski, Prosto z mostu, nr. 41, str.7; 10.06.1935]
"... Po niedość udanej próbie zdubbingowania filmu austrjackiego na wersję polską, dano wersję oryginalną tego głośno reklamowanego obrazu z Paulą Wessely w roli tytułowej. Niedobrze się stało, że reżyserował sam autor scenariusza Walter Reisch. O ile jako scenarzysta jest znakomity i zdobył sobie bezapelacyjne na gruncie niemieckim sukcesy, o tyle jako reżyser, nie potrafi odważyć dobrych i słabszych momentów swojego własnego utworu myślowego. Reżyserskie jego kryterjum poddaje się mimowoli fantazji literackiej, stąd za dużo rozlewności i napęczniałych słowem scen w miejscach, gdzie oczekujemy zwartego tempa. Mimo to film jest naprawdę dobry, zwłaszcza w porównaniu z innymi współczesnymi komedjami o bardzo podobnych koncepcjach tematycznych.
Co do wykonawców, Otto Tressler, prześwietny artysta wiedeńskiego Burgtheatru dzieli swój sukces z wytwornym Diehlem, aktorem o nieprzeciętnych walorach męskiej urody i przyjemnego sposobu reagowania na zdarzenia, z których wypływa bezpośrednia konieczność jego wystąpienia aktorskiego.
W końcu uwaga z racji dubbingu.
Kiedy dubbing był nowością, zdawało się, że wywoła przewrót w zakresie przyswajania obcych filmów rodzimej kinematografji, przez dostosowanie do ruchu ust i warg aktorów obcych - wyrażeń rodzimych. Było to co prawda dziwne, kiedy aktor niemiecki czy francuski mówił nagle poprawnie po polsku, ale przyjmowane to było z zaciekawieniem i radością, że obejdzie się bez czytania długich napisów na ekranie, absorbujących uwagę i przysłaniających w konsekwencji optyczne wartości obrazu filmowego. Okazało się jednak, że duszy i psychicznej plastyki aktora grającego, nie może dokładnie odtworzyć inny aktor, który może podgadywać, ale nie może dać swojego gestu ani ruchu na ekranie. Stąd zarysowała się pewna martwota dubbingu, choćby nawet precyzyjnie wypracowanego. Dlatego też padły w Warszawie oba dubbingi "Polskiej Akustyki"..."
[(m. o.) Codzienna Gazeta Handlowa, nr. 242, str.5; 18.10.1935 r.]
Bardzo dziękuję Rafałowi "Rola" Skibickiemu za odnalezienie i przesłanie mi recenzji z "Codziennej Gazety Handlowej" oraz "Prosto z mostu".
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
3. "Pawjan"(Baboona) - USA 1935 r. reż. Martin E. Johson, Osa Johnson
.
Na fot. Osa Johnson z małpką w pomalowanym w pasy imitującymi zebrę aeroplanie Sikorski.
"Film dokumentalny. Zdjęcia robione przez samych podróżników, z któremi spotykaliśmy się na ekranie, Martiniego i Osy Johnsonów, z ich wyprawy naukowej, w głąb Afryki, na samolotach. Jeden samolot pomalowany w pasy, imitujący zebrę, drugi centkowany jak żyrafa - przesuwają się nad dzikiemi bestjami, które uspokojone podobieństwem "wielkich ptaków" do tych zwierząt, które imitować mają, nie zwracają prawie uwagi na samoloty, pomimo warkotu motorów. Ułatwia to podróżnikom zdjęcia i docieranie do najtajniejszych zakątków dżungli, w celu obserwowania życia dzikich zwierząt u nich "w domu". Akcji nie ma tu żadnej, a pomimo to odbywamy tę niezwykle ciekawą podróż, oglądamy z wysokości 2000 metrów te cuda przyrody z zapartym oddechem. To nie jest dżungla zbudowana w atelier wytwórni i puszczone obłaskawione zwierzęta z Zoo, lecz olbrzymie stada zebr, żyjących na wolności, stada słoni, żyraf, flamingów, pawjanów i gromady lwów, które rozłożyły się pokotem wśród samolotów. Trzeci samolot zajęty jest przez operatora filmowego i przez speakera, jedną z większych zalet tego filmu jest to, że niema żadnych napisów pod obrazami, co pozwala całą uwagę zwrócić na obrazy i że speaker mówi po polsku, bardzo wyraźnie, nie opóźnia się, ani pospiesza z objaśnieniami, przesuwających się obrazów. Nie można nie zwrócić uwagi na projekcję, wyjątkowo staranną, którą operator w miarę potrzeby zwalnia i pozwala na dokładne obejrzenie ciekawych zdjęć. Film świetnie zmontowany. Fotografja czysta. Wspaniałe zdjęcia. Jako jeszcze jedną zaletę wymienić trzeba i to, że w filmie niema strasznych, okrutnych scen, wzajemnego pożerania się zwierząt i polowań na bezbronne stworzenia. Niektóre zdjęcia poszczególne robione są ze zbyt wysoka i np. flamingi, ptaki wielkości bociana, wyglądają jak małe, białe kulki, nie większe od kurzego jaja. Niewiele większe są, zdjęte z tej samej wysokości, zebry.
Pożądane byłoby, ażeby ten film, ze wszechmiar zasługujący na uznanie, doczekał się powrotu młodzieży z wakacyj letnich." [Wanda Kalinowska]
[Kino nr.35; 1 wrzesień 1935 r.]
===========================================================================
PIERWSZY POLAK
przed mikrofonem wytwórni amerykańskiej
" Tak się ostatnio złożyło, że miałem okazję porozmawiać nieco obszerniej z znanym aktorem i reżyserem teatralnym i filmowym Romualdem Gantkowskim. Przy tej okazji Gantkowski opowiedział mi dla Czytelników "Kina" niezwykle ciekawe, pełne emocji i przygód dzieje swojej pracy artystycznej na szerokim świecie. Jak wiadomo, Romuald Gantkowski, ongiś aktor Teatru Polskiego w Poznaniu, uczeń Romana Żelazowskiego, później hospitant i asystent Maxa Reinhardta w Berlinie, a zarazem działacz społeczny na terenie emigracji polskiej, zorganizował objazd artystyczno - propagandowy z własnym zespołem po Ameryce Północnej. Impreza ta, ciesząca się sukcesami artystycznemi, skończyła się, niestety, krachem materjalnym.
Romuald Gantkowski odesłał wówczas zespół do Polski, sam zaś próbował swoich sił w teatrze i w filmie. Oto, co mówi Gantkowski o swoich ówczesnych przygodach:
- W bardzo paskudny czas - był to okres przykrych i ponurych dni styczniowych 1930 r. - przyjechałem z Chicago do New Yorku. Po niepowodzeniu w Chicago, gdzie po załamaniu się mojej imprezy w połowie 1929 r. - usiłowałem stworzyć stały polski teatr - niewielkie mogłem mieć nadzieje na zdobycie jakiejś pracy. Powitany serdecznie przez Adama Didura - naszego wielkiego śpiewaka, chlubę Metropolitan - Opera - House - z którym zaprzyjaźniłem się w czasie mego pierwszego występu w New Yorku na wiosnę 1929 r. zacząłem się rozglądać za jakiemiś możliwościami.
Niestety, Polonia New - Yorska - jeszcze rok temu tak bardzo serdeczna - raczej obojętnie, a nawet częściowo wręcz wrogo ustosunkowała się do mojej osoby. Nic dziwnego! Wszak człowiek bez pieniędzy, w dziurawych butach, podartym garniturze, nie wiedzący - co mu jutro przyniesie i czy będzie miał na obiad - nie może wzbudzić zaufania czy sympatji.
Właśnie dlatego z wielką wdzięcznością i ze wzruszeniem wspominam tych nielicznych przyjaciół - którzy mnie w tych tragicznych chwilach wspierali moralnie i materjalnie.
Położenie moje stawało się jednak rozpaczliwe. Pamiętam taki mroźny szary dzień, kiedy to z dzielnicy West, gdzie mieszkałem - szedłem w rozszalałą śnieżną zawieję przez Central Park pieszo do wschodniej dzielnicy olbrzymiego miasta z frakiem pod pachą - jedynym moim w tym czasie dobytkiem, by u handlarzy zastawić czy sprzedać ten mój "skarb".
Marzłem nielitościwie, śnieg siekł mi w oczy - upadłem ze zmęczenia i wycieńczenia (od kilku dni prawie że nie jadłem) i z tem mojem zawiniątkiem przemierzałem uparcie pół New Yorku pieszo z nadzieją w sercu, że uda mi się zdobyć kilka dolarów i przeżyć znowu kilka dni. Straciłem dwie godziny czasu na ten "spacer", a kiedy doszedłem do celu - moi "Żydkowie" przeważnie zreszta z Polski rodem - odesłali mnie z kwitkiem, twierdząc, że fraka kupić nie mogą, bo ich klientela nie reflektuje na takie eleganckie ubranie. No i znowu spowrotem dwie godziny marszu - ale już bez nadzei - do zimnego pokoju o chłodzie i głodzie. Tak to niewesoło działo mi się w połowie lutego Roku Pańskiego 1930 r. Zdawało się, że kres mój nadszedł. Tak przynajmniej mówiono sobie na "ucho" w Polonji nowojorskiej.
Nie dając za wygraną - wziąłem pewnego dnia książkę telefoniczną i wypisałem sobie adresy wszystkich wytwórni filmowych w New Yorku. Jakkolwiek nie miałem dotąd nic z filmem wspólnego poza krótkiem przeszkoleniem, jakie przeszedłem w 1927 r. w Berlinie na kursie filmowym zorganizowanym przez "Ufę" dla uczennic i uczniów Reinhardta - sądziłem, że znając kilka języków i wobec opanowania przez film dźwiękowy całego świata mogę mieć szanse. Byłem przecież aktorem i reżyserem, uczniem słynnego Reinhardta!
Przykre to były chwile, kiedy obdarty i wycieńczony stanąłem w wspaniałych pałacach (dosłownie), siedzibach "Paramountu", Metro Goldwyn Mayer, "Foxa" i. t. d. I o dziwo! Przyjmowano mnie wszędzie bardzo uprzejmie - wypytywano skrupulatnie, kto jestem, gdzie pracowałem, co umiem - pytano się o rekomendacje. Poczem zapisywano adres i obiecywano dać znać za parę dni. Sądziłem, że to grzeczna forma odmowy. Nie znałem jeszcze Ameryki i mentalności amerykańskiej. W Europie, a szczególnie u nas nie wpuszczonoby mnie w takiem zaniedbanem ubraniu nawet do przedpokoju jakiegoś dyrektora czy prezesa. Co innego w Ameryce, Amerykanin inaczej rozumuje. Obchodzi go przedewszystkiem "osobowość" petenta - osobiste wrażenie po kilkuminutowej rozmowie decyduje o przyszłości danego osobnika.
Tak więc znalazłem się w dwóch wytwórniach w "Paramouncie" i w "Fox'ie" przed obliczami samych dyrektorów. Mister Sheehan, dyrektor działu zagranicznego "Foxa" wzbudził we mnie i podziw i wielką sympatję.
.
Na fotografii Romuald Gantkowski
Zapewnił mnie Mr. Sheechan, że wkrótce zawezwie mnie do dokonania próbnego zdjęcia głosowego. Druga wizyta w Paramouncie na Turner Square w charakterystycznym drapaczu, znanym z fotografji na całym świecie - w gmachu, w którym mieści się także kino "Paramount" i gdzie pracuje dla samego tylko przedsiębiorstwa panów Zuckor i Laskiego 3.500 urzędników - wypadła również pozytywnie.
Skierowano mnie tam do działu zagranicznego - później do świeżo otworzonego działu synchronizacji i dubbingu filmów amerykańskich na obce języki, do dyrektora tego działu Mr. J. Karola. Siedząc w luksusowym gabinecie vis a vis Mr. Karola i rozmawiając z nim po niemiecku - nie mogłem wówczas przypuszczać dwóch rzeczy. Po pierwsze, że ten Mr. Karol - to rodowity lwowianin, no i że ten lwowianin odegra tak zasadnicza i wielką rolę w mojem żzyciu. I stało się, że po kilku dniach otrzymałem wezwanie do Paramountu i do Foxa. Zacząłem od Paramountu. Zgłosiłem się do tegoż Mr. Karola o wyznaczonej godzinie, a w kilka chwil później mknąłem z nim i jego asystentem administracyjnym Fr. Kirschnerem autem do studia New Yorskiego Paramountu "Long Island Astoria Studio". Nie zapomnę nigdy tej chwili, gdy stanąłem stremowany przed mikrofonem i kiedy kazano mi zaimprowizować cokolwiek po polsku i po niemiecku.
Mam wrażenie, że byłem pierwszym Polakiem, przemawiającym do mikrofonu w amerykańskiej wytwórni. Po dokonanej probie, usłyszałem bezpośrednio swój głos - niesamowite wrażenie. Nazajutrz już pracowałem w dziale "dubblowym" jako aktor polski i niemiecki. Pierwsza moja gaża wynosiła 100 dolarów za nagranie po polsku dwuminutowego prologu wodza szczepu indyjskiego w filmie p. t. "Silent Enemy" (Milczący wróg).
..
dwa fotosy z filmu "Milczący wróg".
Musiałem się podobać mojemu szefowi, gdyż zaproponował mi stałe engagement w charakterze kierownika artystycznego i reżysera działu "dubbingu" wytwórni "Paramount". Mając jednocześnie bardzo korzystną ofertę ze strony "Fox'a" od Mr. Sheehana - wahałem się długo. I znowu przypominam sobie taki spacer z przyjaciółmi po Central Parku - ale już w innym nastroju - w cudną majową noc - gdzie nie myślałem już o zastawieniu fraka - ale roztrząsałem dwie propozycje. I kto wie, czy dobrze zrobiłem, decydując się na "Paramount". Gdybym był przyjął ofertę Mr. Sheehan'a - nie byłbym może teraz w Polsce. Jakób Karol z "Paramountu" przeważył szalę tem, że w końcu (po trzech miesiącach) przemówił do mnie nagle w studio po polsku, no i obiecywał mi złote góry, jeżeli zaakceptuję propozycję i pojadę z nim do Paryża, gdzie właśnie "Paramount" organizował swój europejski oddział w Joinville - stwarzając z niczego olbrzymi, nowoczesny warsztat pracy. Wybrałem "Paramount" i tak się stało, że po kilkumiesięcznej pracy w charakterze aktora, reżysera i kierownika artystycznego w Long Island Astoria Studio wyjechałem z kontraktem w kieszeni 3 lipca 1930 r. na pokładzie "St. Homeric" do Cherbourga, żegnany "najserdeczniej" przez całą gromadę "przyjaciół".
Tyle o sobie Romuald Gantkowski.
Po zlikwidowaniu francuskiej filji Paramountu w Joinville, Gantkowski wrócił do kraju. Z pewnością usłyszymy jeszcze nieraz jego nazwisko w związku z jego planami filmowemi, zakrojonemi na wielką skalę."
[K.F.; Kino nr. 9; 3 styczeń 1935 r.]
-
ROK 1935
==================================================
1."Siostra Marta jest szpiegiem" (I was a spy) - W.Bryt. 1933 r. reż.Victor Saville
„DUBBING” wykonano w atelier dżwiękowem POLSKA AKUSTYKA
Nagrano Systemem bezszmerowym: „BRITISH ACOUSTIC”
Reżyseria i kierownictwo artystyczne zdjęć „dubbingowych”: TADEUSZ FRENKIEL
dźwięk: inż. ZYGMUNT BRYL
- Martha Cnockhaert - Madeleine Carroll - Lidia Wysocka,
komendant Oberaertz - Conrad Veidt - Jan Bonecki,
Stephan - Herbert Marshall - Ziemowit Karpiński,
Doktor - Gerald du Maurier - Stanisław Daczyński,
oraz: Artur Kwiatkowski, Irena Horecka, Tadeusz Frenkiel, ...
"...Z wielką ciekawością czekano na ten pierwszy "artystyczny dubbing". Piszę: pierwszy, bo w zasadzie "dubbing" nie jest nowością w naszych kinach. Były już liczne próby: dwa filmy amerykańskie (Paramount), dwa filmy niemieckie ("Ulubieniec Bogów" i "Dwa serca biją w walca takt"), sporo filmów krajowych (zdjęcia nieme w plenerze, a potem - podkładanie głosów w atelier), wreszcie - wszystkie groteski rysunkowe (Betty Boop mówi głosem miss Heleny Kane i t.d.), jednakże tamte dubbingi były dorywcze, naogół nieumiejętne, niekiedy niedbałe. Dopiero w omawianym filmie mamy do czynienia z prawdziwym t. j. artystycznym dubbingiem. Tak samo powiedzieć można: z dubbingiem starannym. To jeszcze nie jest doskonałość. Są tu i ówdzie usterki. Matka bohaterki mówi głosem drewnianym, beznamiętnym słowa, które powinny dyszeć i tętnieć popłochem, przerażeniem... Marta i Stefan spiskują głośno o dwa kroki od żołnierzy niemieckich, a powinni mówić szeptem... Naogół jednak dubbing zdał egzamin. Wrażenie filmu jest wielokroć silniejsze, gdy wyrzucono z ekranu ciężki balast napisów, odwlekających uwagę widza od akcji. Wzrok nie skacze po napisach, by śpiesznie wracać do istotnych swoich zadań: do wątku zdarzeń na ekranie. Słuch nie ociera się o niezrozumiały skrzek obcych słów. Zrazu jeszcze przekorna uwaga czepia się ust aktorów, kontrolując ścisłe dopasowanie dźwięków i poruszeń, lecz po pewnym czasie słabnie czujność tej zbytecznej kontroli (zbytecznej, bo to zadanie należy do twórców, a nie do widzów) i tworzy się pożądany akord wrażeń słuchowych i optycznych.
Tyle co do strony formalnej. Przechodząc do oceny istotnych zalet filmu, należy uznać, że są one bardzo duże. Film, solidnie, po angielsku, zrobiony, wyróżnia się wysokim stopniem kultury. Podziwiam subtelność, z jaką potraktowano tak drastyczny temat, jak szpiegostwo podczas okupacji niemieckiej w Belgji. Jakże tu łatwo było popaść albo w krzykliwą demagogię, albo w płaski melodramat! Uniknięto jednego i drugiego. Dlatego też obraz robi wrażenie przejmującej, realnej prawdy. Sceny zbiorowe przypominają najlepsze wzory amerykańskie ("Wielka parada", "Na zachodzie nic nowego"), strona psychologiczna góruje całą przewagą starej kultury nad nową... Z wykonawców - miejsce honorowe zajmuje Madeleine Carol (nic wspólnego z Nancy Carroll), świetna artystka angielska, okaz talentu wielkiej próby. Osoba, która użyczyła jej głosu w dubbingu polskim, zdradza również talent niepowszedni. Bez wahania witam w niej przyszłą gwiazdę scen i ekranów polskich. Konrad Veidt, w roli niemieckiego oficera kawalerji, jest powściągliwy w gestach i słowie, doskonały w sylwetce, trochę demoniczny w mimice (Cezar Borgia, Caligari?) a brzmienie jego polskiego głosu, użyczonego przez p.Boneckiego, doskonale pasuje do tej wyniosłej postaci.
.
Herber Marshall jest dość bezbarwny i nieciekawy, zarówno wyglądem, jak i dykcją w dubbingu. Jego poprawna angielska wymowa była największym atutem w Ameryce. Gdy mu to odjęto ( w dubbingu ) - pozostało niewiele.
Specjalna wzmianka pochlebna należy się technice dubbingu w ustach - ocienionych wąsami i brodą - burmistrza i doktora. Ci dwaj mówią po polsku bez najmniejszej skazy. Kto wie, czy z rozpowszechnieniem dubbingu nie zacznie się w Hollywood moda na wąsatych i brodatych aktorów?
Nie mogę wreszcie nie pochwalić kopji, bardzo wyraźnej i czystej: skutek braku napisów, bo napisy wymagają kontratypów (powtórnych kopji), te zaś często są wadliwe i ciemne, już dla tego samego dubbing winien być z radością witany przez miłośników kina."
[L. B. ; KINO nr.4; 27 styczeń 1935 r. ]
.
Na fotografii: Lidia Wysocka (fot. Kino 1935 r.)
"Idą piękne Pistoletki i młode Pistolety"
"... Na zakończenie - zapowiedź: na przyszły rok kończy P.I.S.T. jedna z czołowych laureatek konkursu "Kina" - Li Wysocka, której... fonogieniczność podziwialiśmy w filmie "Siostra Marta jest szpiegiem", gdzie "dubbingowała" tytułową rolę Madeleine Carroll. Obecnie, jak słychać, wytwórnia Leo-film, za specjalnym pozwoleniem dyr. Zelwerowicza, powierzyła naszej laureatce główną rolę w nowym filmie. Brawo! [H. Liński]
[Kino nr.29, 21 lipca 1935 r.]
Bardzo dziękuję panu Markowi Kopaczowi z Filmoteki Narodowej za spisanie z kopii filmowej danych dotyczących polskiej wersji dialogowej oraz niestrudzonemu Rafałowi "Rola" Skibickiemu za odnalezienie w archiwalnych rocznikach "Światowida" całej obsady aktorskiej do tego dubbingu.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
2. "Epizod" (Episode) - Austria 1935 reż. Walter Reisch
..
"Wejście tego filmu na nasze ekrany poprzedziła rozgłośna fama sukcesu głównej bohaterki, Pauli Wessely, nagrodzonej na Festivalu weneckim za najlepszą kreację - właśnie w "Epizodzie". Paula Wessely, chluba scen wiedeńskich, ukazała się w r. u. w "Maskaradzie" - i, pomimo swych niekorzystnych warunków zewnętrznych, zdobyła powszechny aplauz. Głównym i wyłącznym jej atutem - jest bezpośredniość i szczerość w ekspresji zarówno mimicznej, jak i wokalnej.
Ten atut niestety, został w "Epizodzie" dotkliwie zredukowany przez "dubbing". Nie wchodząc w motywy, jakie skłoniły przedsiębiorców do zdubbingowania tego filmu - poprzestać musimy na stwierdzeniu, że najgorzej wyszła na tem główna bohaterka, to też dla właściwej oceny jej gry niezbędny byłby pokaz "Epizodu" w wersji oryginalnej. Po tem zastrzeżeniu, należy wyrazić pełne uznanie wysokiej kulturze wykonania zarówno w reżyserji, unikającej zbyt jaskrawych podkreśleń, jak i w grze i w djalogu..." [L. B.]
[Kino nr. 40; 6 październik 1935 r.]
"... Jeszcze jeden epizod rodzimego geszeftu, sposób, na który się wzięto poraz pierwszy w roku ubiegłym: Bierze się trzeciorzędny film austrjacki (te są najtańsze) i fabrykuje się t.zw. dubbing, czyli podkłada się polskie słowa z pomocą najtańszych sił aktorskich. Przy hucznej reklamie ten jeden czynnik atrakcyjny ściągnie publiczność; mniejsza o poziom filmu.
Jeżeli chodzi o "Epizod", przypomina on żywo produkcję z okresu, w którym akcja jego się rozgrywa: epokę shimmy i one-stepa. Niezwykle naiwny, niezdarnie sklecony scenarjusz, w głównej roli wiośnianego podlotka brzydka, wyranżerowana i kiepska aktorka Paula Wessely, a do tego wszystkiego ów słynny dubbing. Wymuszone, deklamujące po teatralnemu głosy wywołują wrażenie groteskowe, czasem wręcz komiczne, spotęgowane trudnościami tekstu; bohaterka nazywa się "Walerja" - imię po niemiecku obojętne, po polsku w tekście brzmi śmiesznie; uczniowie mówią do korepetytora: "Tak jest, panie Tietz", a styl mówiących przypomina trzeciorzędną powieść sprzed dwudziestu lat. Mamy już klęskę przekładów w literaturze. Teraz zaczyna się nowa - w kinie...."
[Andrzej Mikułowski, Prosto z mostu, nr. 41, str.7; 10.06.1935]
"... Po niedość udanej próbie zdubbingowania filmu austrjackiego na wersję polską, dano wersję oryginalną tego głośno reklamowanego obrazu z Paulą Wessely w roli tytułowej. Niedobrze się stało, że reżyserował sam autor scenariusza Walter Reisch. O ile jako scenarzysta jest znakomity i zdobył sobie bezapelacyjne na gruncie niemieckim sukcesy, o tyle jako reżyser, nie potrafi odważyć dobrych i słabszych momentów swojego własnego utworu myślowego. Reżyserskie jego kryterjum poddaje się mimowoli fantazji literackiej, stąd za dużo rozlewności i napęczniałych słowem scen w miejscach, gdzie oczekujemy zwartego tempa. Mimo to film jest naprawdę dobry, zwłaszcza w porównaniu z innymi współczesnymi komedjami o bardzo podobnych koncepcjach tematycznych.
Co do wykonawców, Otto Tressler, prześwietny artysta wiedeńskiego Burgtheatru dzieli swój sukces z wytwornym Diehlem, aktorem o nieprzeciętnych walorach męskiej urody i przyjemnego sposobu reagowania na zdarzenia, z których wypływa bezpośrednia konieczność jego wystąpienia aktorskiego.
W końcu uwaga z racji dubbingu.
Kiedy dubbing był nowością, zdawało się, że wywoła przewrót w zakresie przyswajania obcych filmów rodzimej kinematografji, przez dostosowanie do ruchu ust i warg aktorów obcych - wyrażeń rodzimych. Było to co prawda dziwne, kiedy aktor niemiecki czy francuski mówił nagle poprawnie po polsku, ale przyjmowane to było z zaciekawieniem i radością, że obejdzie się bez czytania długich napisów na ekranie, absorbujących uwagę i przysłaniających w konsekwencji optyczne wartości obrazu filmowego. Okazało się jednak, że duszy i psychicznej plastyki aktora grającego, nie może dokładnie odtworzyć inny aktor, który może podgadywać, ale nie może dać swojego gestu ani ruchu na ekranie. Stąd zarysowała się pewna martwota dubbingu, choćby nawet precyzyjnie wypracowanego. Dlatego też padły w Warszawie oba dubbingi "Polskiej Akustyki"..."
[(m. o.) Codzienna Gazeta Handlowa, nr. 242, str.5; 18.10.1935 r.]
Bardzo dziękuję Rafałowi "Rola" Skibickiemu za odnalezienie i przesłanie mi recenzji z "Codziennej Gazety Handlowej" oraz "Prosto z mostu".
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
3. "Pawjan"(Baboona) - USA 1935 r. reż. Martin E. Johson, Osa Johnson
.
Na fot. Osa Johnson z małpką w pomalowanym w pasy imitującymi zebrę aeroplanie Sikorski.
"Film dokumentalny. Zdjęcia robione przez samych podróżników, z któremi spotykaliśmy się na ekranie, Martiniego i Osy Johnsonów, z ich wyprawy naukowej, w głąb Afryki, na samolotach. Jeden samolot pomalowany w pasy, imitujący zebrę, drugi centkowany jak żyrafa - przesuwają się nad dzikiemi bestjami, które uspokojone podobieństwem "wielkich ptaków" do tych zwierząt, które imitować mają, nie zwracają prawie uwagi na samoloty, pomimo warkotu motorów. Ułatwia to podróżnikom zdjęcia i docieranie do najtajniejszych zakątków dżungli, w celu obserwowania życia dzikich zwierząt u nich "w domu". Akcji nie ma tu żadnej, a pomimo to odbywamy tę niezwykle ciekawą podróż, oglądamy z wysokości 2000 metrów te cuda przyrody z zapartym oddechem. To nie jest dżungla zbudowana w atelier wytwórni i puszczone obłaskawione zwierzęta z Zoo, lecz olbrzymie stada zebr, żyjących na wolności, stada słoni, żyraf, flamingów, pawjanów i gromady lwów, które rozłożyły się pokotem wśród samolotów. Trzeci samolot zajęty jest przez operatora filmowego i przez speakera, jedną z większych zalet tego filmu jest to, że niema żadnych napisów pod obrazami, co pozwala całą uwagę zwrócić na obrazy i że speaker mówi po polsku, bardzo wyraźnie, nie opóźnia się, ani pospiesza z objaśnieniami, przesuwających się obrazów. Nie można nie zwrócić uwagi na projekcję, wyjątkowo staranną, którą operator w miarę potrzeby zwalnia i pozwala na dokładne obejrzenie ciekawych zdjęć. Film świetnie zmontowany. Fotografja czysta. Wspaniałe zdjęcia. Jako jeszcze jedną zaletę wymienić trzeba i to, że w filmie niema strasznych, okrutnych scen, wzajemnego pożerania się zwierząt i polowań na bezbronne stworzenia. Niektóre zdjęcia poszczególne robione są ze zbyt wysoka i np. flamingi, ptaki wielkości bociana, wyglądają jak małe, białe kulki, nie większe od kurzego jaja. Niewiele większe są, zdjęte z tej samej wysokości, zebry.
Pożądane byłoby, ażeby ten film, ze wszechmiar zasługujący na uznanie, doczekał się powrotu młodzieży z wakacyj letnich." [Wanda Kalinowska]
[Kino nr.35; 1 wrzesień 1935 r.]
===========================================================================
PIERWSZY POLAK
przed mikrofonem wytwórni amerykańskiej
" Tak się ostatnio złożyło, że miałem okazję porozmawiać nieco obszerniej z znanym aktorem i reżyserem teatralnym i filmowym Romualdem Gantkowskim. Przy tej okazji Gantkowski opowiedział mi dla Czytelników "Kina" niezwykle ciekawe, pełne emocji i przygód dzieje swojej pracy artystycznej na szerokim świecie. Jak wiadomo, Romuald Gantkowski, ongiś aktor Teatru Polskiego w Poznaniu, uczeń Romana Żelazowskiego, później hospitant i asystent Maxa Reinhardta w Berlinie, a zarazem działacz społeczny na terenie emigracji polskiej, zorganizował objazd artystyczno - propagandowy z własnym zespołem po Ameryce Północnej. Impreza ta, ciesząca się sukcesami artystycznemi, skończyła się, niestety, krachem materjalnym.
Romuald Gantkowski odesłał wówczas zespół do Polski, sam zaś próbował swoich sił w teatrze i w filmie. Oto, co mówi Gantkowski o swoich ówczesnych przygodach:
- W bardzo paskudny czas - był to okres przykrych i ponurych dni styczniowych 1930 r. - przyjechałem z Chicago do New Yorku. Po niepowodzeniu w Chicago, gdzie po załamaniu się mojej imprezy w połowie 1929 r. - usiłowałem stworzyć stały polski teatr - niewielkie mogłem mieć nadzieje na zdobycie jakiejś pracy. Powitany serdecznie przez Adama Didura - naszego wielkiego śpiewaka, chlubę Metropolitan - Opera - House - z którym zaprzyjaźniłem się w czasie mego pierwszego występu w New Yorku na wiosnę 1929 r. zacząłem się rozglądać za jakiemiś możliwościami.
Niestety, Polonia New - Yorska - jeszcze rok temu tak bardzo serdeczna - raczej obojętnie, a nawet częściowo wręcz wrogo ustosunkowała się do mojej osoby. Nic dziwnego! Wszak człowiek bez pieniędzy, w dziurawych butach, podartym garniturze, nie wiedzący - co mu jutro przyniesie i czy będzie miał na obiad - nie może wzbudzić zaufania czy sympatji.
Właśnie dlatego z wielką wdzięcznością i ze wzruszeniem wspominam tych nielicznych przyjaciół - którzy mnie w tych tragicznych chwilach wspierali moralnie i materjalnie.
Położenie moje stawało się jednak rozpaczliwe. Pamiętam taki mroźny szary dzień, kiedy to z dzielnicy West, gdzie mieszkałem - szedłem w rozszalałą śnieżną zawieję przez Central Park pieszo do wschodniej dzielnicy olbrzymiego miasta z frakiem pod pachą - jedynym moim w tym czasie dobytkiem, by u handlarzy zastawić czy sprzedać ten mój "skarb".
Marzłem nielitościwie, śnieg siekł mi w oczy - upadłem ze zmęczenia i wycieńczenia (od kilku dni prawie że nie jadłem) i z tem mojem zawiniątkiem przemierzałem uparcie pół New Yorku pieszo z nadzieją w sercu, że uda mi się zdobyć kilka dolarów i przeżyć znowu kilka dni. Straciłem dwie godziny czasu na ten "spacer", a kiedy doszedłem do celu - moi "Żydkowie" przeważnie zreszta z Polski rodem - odesłali mnie z kwitkiem, twierdząc, że fraka kupić nie mogą, bo ich klientela nie reflektuje na takie eleganckie ubranie. No i znowu spowrotem dwie godziny marszu - ale już bez nadzei - do zimnego pokoju o chłodzie i głodzie. Tak to niewesoło działo mi się w połowie lutego Roku Pańskiego 1930 r. Zdawało się, że kres mój nadszedł. Tak przynajmniej mówiono sobie na "ucho" w Polonji nowojorskiej.
Nie dając za wygraną - wziąłem pewnego dnia książkę telefoniczną i wypisałem sobie adresy wszystkich wytwórni filmowych w New Yorku. Jakkolwiek nie miałem dotąd nic z filmem wspólnego poza krótkiem przeszkoleniem, jakie przeszedłem w 1927 r. w Berlinie na kursie filmowym zorganizowanym przez "Ufę" dla uczennic i uczniów Reinhardta - sądziłem, że znając kilka języków i wobec opanowania przez film dźwiękowy całego świata mogę mieć szanse. Byłem przecież aktorem i reżyserem, uczniem słynnego Reinhardta!
Przykre to były chwile, kiedy obdarty i wycieńczony stanąłem w wspaniałych pałacach (dosłownie), siedzibach "Paramountu", Metro Goldwyn Mayer, "Foxa" i. t. d. I o dziwo! Przyjmowano mnie wszędzie bardzo uprzejmie - wypytywano skrupulatnie, kto jestem, gdzie pracowałem, co umiem - pytano się o rekomendacje. Poczem zapisywano adres i obiecywano dać znać za parę dni. Sądziłem, że to grzeczna forma odmowy. Nie znałem jeszcze Ameryki i mentalności amerykańskiej. W Europie, a szczególnie u nas nie wpuszczonoby mnie w takiem zaniedbanem ubraniu nawet do przedpokoju jakiegoś dyrektora czy prezesa. Co innego w Ameryce, Amerykanin inaczej rozumuje. Obchodzi go przedewszystkiem "osobowość" petenta - osobiste wrażenie po kilkuminutowej rozmowie decyduje o przyszłości danego osobnika.
Tak więc znalazłem się w dwóch wytwórniach w "Paramouncie" i w "Fox'ie" przed obliczami samych dyrektorów. Mister Sheehan, dyrektor działu zagranicznego "Foxa" wzbudził we mnie i podziw i wielką sympatję.
.
Na fotografii Romuald Gantkowski
Zapewnił mnie Mr. Sheechan, że wkrótce zawezwie mnie do dokonania próbnego zdjęcia głosowego. Druga wizyta w Paramouncie na Turner Square w charakterystycznym drapaczu, znanym z fotografji na całym świecie - w gmachu, w którym mieści się także kino "Paramount" i gdzie pracuje dla samego tylko przedsiębiorstwa panów Zuckor i Laskiego 3.500 urzędników - wypadła również pozytywnie.
Skierowano mnie tam do działu zagranicznego - później do świeżo otworzonego działu synchronizacji i dubbingu filmów amerykańskich na obce języki, do dyrektora tego działu Mr. J. Karola. Siedząc w luksusowym gabinecie vis a vis Mr. Karola i rozmawiając z nim po niemiecku - nie mogłem wówczas przypuszczać dwóch rzeczy. Po pierwsze, że ten Mr. Karol - to rodowity lwowianin, no i że ten lwowianin odegra tak zasadnicza i wielką rolę w mojem żzyciu. I stało się, że po kilku dniach otrzymałem wezwanie do Paramountu i do Foxa. Zacząłem od Paramountu. Zgłosiłem się do tegoż Mr. Karola o wyznaczonej godzinie, a w kilka chwil później mknąłem z nim i jego asystentem administracyjnym Fr. Kirschnerem autem do studia New Yorskiego Paramountu "Long Island Astoria Studio". Nie zapomnę nigdy tej chwili, gdy stanąłem stremowany przed mikrofonem i kiedy kazano mi zaimprowizować cokolwiek po polsku i po niemiecku.
Mam wrażenie, że byłem pierwszym Polakiem, przemawiającym do mikrofonu w amerykańskiej wytwórni. Po dokonanej probie, usłyszałem bezpośrednio swój głos - niesamowite wrażenie. Nazajutrz już pracowałem w dziale "dubblowym" jako aktor polski i niemiecki. Pierwsza moja gaża wynosiła 100 dolarów za nagranie po polsku dwuminutowego prologu wodza szczepu indyjskiego w filmie p. t. "Silent Enemy" (Milczący wróg).
..
dwa fotosy z filmu "Milczący wróg".
Musiałem się podobać mojemu szefowi, gdyż zaproponował mi stałe engagement w charakterze kierownika artystycznego i reżysera działu "dubbingu" wytwórni "Paramount". Mając jednocześnie bardzo korzystną ofertę ze strony "Fox'a" od Mr. Sheehana - wahałem się długo. I znowu przypominam sobie taki spacer z przyjaciółmi po Central Parku - ale już w innym nastroju - w cudną majową noc - gdzie nie myślałem już o zastawieniu fraka - ale roztrząsałem dwie propozycje. I kto wie, czy dobrze zrobiłem, decydując się na "Paramount". Gdybym był przyjął ofertę Mr. Sheehan'a - nie byłbym może teraz w Polsce. Jakób Karol z "Paramountu" przeważył szalę tem, że w końcu (po trzech miesiącach) przemówił do mnie nagle w studio po polsku, no i obiecywał mi złote góry, jeżeli zaakceptuję propozycję i pojadę z nim do Paryża, gdzie właśnie "Paramount" organizował swój europejski oddział w Joinville - stwarzając z niczego olbrzymi, nowoczesny warsztat pracy. Wybrałem "Paramount" i tak się stało, że po kilkumiesięcznej pracy w charakterze aktora, reżysera i kierownika artystycznego w Long Island Astoria Studio wyjechałem z kontraktem w kieszeni 3 lipca 1930 r. na pokładzie "St. Homeric" do Cherbourga, żegnany "najserdeczniej" przez całą gromadę "przyjaciół".
Tyle o sobie Romuald Gantkowski.
Po zlikwidowaniu francuskiej filji Paramountu w Joinville, Gantkowski wrócił do kraju. Z pewnością usłyszymy jeszcze nieraz jego nazwisko w związku z jego planami filmowemi, zakrojonemi na wielką skalę."
[K.F.; Kino nr. 9; 3 styczeń 1935 r.]
Poszukuję filmów i seriali aktorskich do których polski dubbing powstał na zlecenie Canal+, TVP bądź Wizji Jeden. Poszukuję także taśm 16mm z filmami aktorskimi które otrzymały kinowy dubbing a który nie został nigdzie wydany. Dotyczy to produkcji wyświetlanych w kinach do lat 90.
Jeśli nagranie dubbingu jest na taśmie szpulowej to jestem w stanie przegrać go na DVD. Przegranie nośnika VHS lub taśmy 16mm nie stanowi problemu.
Sam staram się kolekcjonować polskie dubbingi do produkcji aktorskich i w swoich zbiorach mam wiele unikatów które nie są nigdzie dostępne. Z chęcią się wymienię za nagrania których nie mam a które mnie interesują. Proszę o kontakt na mojego maila:
dezerter_poczta@op.pl
Jeśli nagranie dubbingu jest na taśmie szpulowej to jestem w stanie przegrać go na DVD. Przegranie nośnika VHS lub taśmy 16mm nie stanowi problemu.
Sam staram się kolekcjonować polskie dubbingi do produkcji aktorskich i w swoich zbiorach mam wiele unikatów które nie są nigdzie dostępne. Z chęcią się wymienię za nagrania których nie mam a które mnie interesują. Proszę o kontakt na mojego maila:
dezerter_poczta@op.pl
-
- Prawdziwy ekspert
- Posty: 406
- Rejestracja: 15 gru 2011, o 01:28
PODZIĘKOWANIA.
Chciałbym w tym miejscu serdecznie podziękować Panu Andrzejowi Kuźmińskiemu za udostępnienie mi roczników "Kina" (1933-1939). Bez jego cennej pomocy nie mogłyby powstać rozdziały dotyczace tegoż okresu w "Historii Polskiego Dubbingu".
Chciałbym w tym miejscu serdecznie podziękować Panu Andrzejowi Kuźmińskiemu za udostępnienie mi roczników "Kina" (1933-1939). Bez jego cennej pomocy nie mogłyby powstać rozdziały dotyczace tegoż okresu w "Historii Polskiego Dubbingu".
Poszukuję filmów i seriali aktorskich do których polski dubbing powstał na zlecenie Canal+, TVP bądź Wizji Jeden. Poszukuję także taśm 16mm z filmami aktorskimi które otrzymały kinowy dubbing a który nie został nigdzie wydany. Dotyczy to produkcji wyświetlanych w kinach do lat 90.
Jeśli nagranie dubbingu jest na taśmie szpulowej to jestem w stanie przegrać go na DVD. Przegranie nośnika VHS lub taśmy 16mm nie stanowi problemu.
Sam staram się kolekcjonować polskie dubbingi do produkcji aktorskich i w swoich zbiorach mam wiele unikatów które nie są nigdzie dostępne. Z chęcią się wymienię za nagrania których nie mam a które mnie interesują. Proszę o kontakt na mojego maila:
dezerter_poczta@op.pl
Jeśli nagranie dubbingu jest na taśmie szpulowej to jestem w stanie przegrać go na DVD. Przegranie nośnika VHS lub taśmy 16mm nie stanowi problemu.
Sam staram się kolekcjonować polskie dubbingi do produkcji aktorskich i w swoich zbiorach mam wiele unikatów które nie są nigdzie dostępne. Z chęcią się wymienię za nagrania których nie mam a które mnie interesują. Proszę o kontakt na mojego maila:
dezerter_poczta@op.pl
Serdecznie dziękuję (obu Panom) za informacje nt. "Siostra Marta jest szpiegiem", to jakby odpowiedź na mój poprzedni wpis na forum
Najwcześniejszy dzień w który wyświetlano ów film to zdaje się 15.I.1935 (przynajmniej nie znalazłem wcześniej w gazetach), biorąc poprawkę na dystrybucję etc. zapewne nagrania dokonano w końcu 1934?
Najwcześniejszy dzień w który wyświetlano ów film to zdaje się 15.I.1935 (przynajmniej nie znalazłem wcześniej w gazetach), biorąc poprawkę na dystrybucję etc. zapewne nagrania dokonano w końcu 1934?
Re: Rok 1935
Nie wiem, czy jest to Państwu wiadome, ale jakby co, to Filmoteka dysponuje kopią naszego dubbingu tego filmu - co prawda odpisali mi, że brakuje gdzieś 1/3, ale dobre i to...bytuch pisze:Siostra Marta jest szpiegiem
-
- Prawdziwy ekspert
- Posty: 406
- Rejestracja: 15 gru 2011, o 01:28
Dzięki za wiadomość. Postaram się dowiedzieć czegoś więcej.
Z okazji zbliżających się ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA I NOWEGO ROKU - chciałbym Życzyć naszym czytelnikom wszystkiego najlepszego! Oby rok 2012 przyniósł nam jak najwięcej wspaniałych dubbingów.
Zbyszek
Z okazji zbliżających się ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA I NOWEGO ROKU - chciałbym Życzyć naszym czytelnikom wszystkiego najlepszego! Oby rok 2012 przyniósł nam jak najwięcej wspaniałych dubbingów.
Zbyszek
Poszukuję filmów i seriali aktorskich do których polski dubbing powstał na zlecenie Canal+, TVP bądź Wizji Jeden. Poszukuję także taśm 16mm z filmami aktorskimi które otrzymały kinowy dubbing a który nie został nigdzie wydany. Dotyczy to produkcji wyświetlanych w kinach do lat 90.
Jeśli nagranie dubbingu jest na taśmie szpulowej to jestem w stanie przegrać go na DVD. Przegranie nośnika VHS lub taśmy 16mm nie stanowi problemu.
Sam staram się kolekcjonować polskie dubbingi do produkcji aktorskich i w swoich zbiorach mam wiele unikatów które nie są nigdzie dostępne. Z chęcią się wymienię za nagrania których nie mam a które mnie interesują. Proszę o kontakt na mojego maila:
dezerter_poczta@op.pl
Jeśli nagranie dubbingu jest na taśmie szpulowej to jestem w stanie przegrać go na DVD. Przegranie nośnika VHS lub taśmy 16mm nie stanowi problemu.
Sam staram się kolekcjonować polskie dubbingi do produkcji aktorskich i w swoich zbiorach mam wiele unikatów które nie są nigdzie dostępne. Z chęcią się wymienię za nagrania których nie mam a które mnie interesują. Proszę o kontakt na mojego maila:
dezerter_poczta@op.pl
-
- Poziom: fandubber
- Posty: 833
- Rejestracja: 15 gru 2011, o 01:52
-
- Prawdziwy ekspert
- Posty: 406
- Rejestracja: 15 gru 2011, o 01:28
Re: Rok 1935
Głosy bez oblicza.
Za czasów filmu niemego oglądaliśmy na ekranie cienie artystów, nie słysząc ich głosów.Przy udźwiękowanu filmu cienie te zyskały głos.
Wkrótce jednak poprzednia sytuacja odwróciła się: zjawiły się glosy bez oblicza. Stało się to z dwóch powodów. Po pierwsze, od czasu, gdy dźwięk stał się integralną częścią filmu, w wielu wypadkach realizatorzy włączali w film śpiew jakiegoś artysty w formie akompanjamentu muzycznego, nie będącego ścisłym odpowiednikiem tego, co się dzieje na ekranie (np. śpiew jako ilustracja pejzażów). Po drugie, utrata międzynarodowości filmu przez uzyskanie mowy zmusiła przedsiębiorstwa do stosowania t. zw. systemu "dubbingu", który polega na tem, że w usta aktora, ukazującego się na ekranie, wkłada się słowa, wypowiedziane w języku, w którym film jest wyświetlany.
Zobaczmy więc, jakie są te "głosy bez oblicza". W Polsce pierwszym takim "głosem" w porządku chronologicznym był znany tenor Władysław Ladis-Kiepura, który naśpiewał arje z opery Moniuszki "Halka", jako akompanjament do filmu niemego, nakręconego przez reżysera Konstantego Meglickiego podług tej opery.
Również jeden z najznakomitszych śpiewaków polskich, Ignacy Dygas, uświetnił swym pięknym i podniosłym śpiewem najlepsze sceny filmu "Pod Twoja Obronę", a popularny speaker Polskiego Radja, Tadeusz Bocheński, nieraz użyczał swego aksamitnego głosu i nienagannej dykcji do wygłaszania komentarzy przy licznych filmach krótkometrażowych produkcji krajowej.
Przekonaliśmy się niedawno, że system ilustracji śpiewnej praktykowany jest również w Czechosłowacji. Tenor opery w Bratisławie Stefan Hoza śpiewał tęskne melodje słowackie w niezrównanym filmie folklorystycznym Karola Plieki "Ziemia śpiewa" w chwili, gdy na ekranie przewijały się cudne pejzaże Słowaczyzny.
Grupa "głosów bez oblicza", należąca do drugiej z wymienionych wyżej kategoryj, jest znacznie liczniejsza. System dubbingowy, który ostatnio zawitał także i do nas, jest szeroko praktykowany zwłaszcza w Italji, gdzie istnieje przymus "naturalizowania" wszystkich filmów zagranicznych, oraz w mniejszym nieco stopniu we Francji.
W Rzymie istnieje wzorowe atelier filmowe wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer, w którem dokonywa się prawie wszystkich przeróbek filmów amerykańskich. Wśród aktorów włoskich, użyczających swego głosu kolegom amerykańskim, najczęściej znajdują się: Augusto Galli, Giuseppe de Luca, d'Olivo, Ricci, Zambuto, Musari i Rosina Galli. Zdarza się często, że jeden i ten sam aktor mówi za kilku różnych kolegów zagranicznych.
.
I tak Augusto Galli, który jest jednocześnie kierownikiem artystycznym dubbingu, mówił nieraz za Johna Barrymore, Leslie Howarda, Williama Powella i Clarka Gable, a Rosina Galli interpretowała głosowo osobistości tak różne, jak Joan Crawford i Marie Dressler! Oczywiście taka rozpiętość nie wychodzi filmom na dobre.
Giuseppe de Luca mówił i śpiewał w wersji włoskiej za Denisa Winga w filmie "Fra Diavolo".
Przejdźmy teraz do Francji. Na wstępie należy stwierdzić, że "dubbing" przeprowadzany jest we Francji z większą starannością. Może dlatego, że niema przymusu.
W reżyserji dubbingowej wyspecjalizowali się w Paryżu Claude Allain i znany aktor Maxudian, którego nieraz podziwialiśmy na ekranie. Maxudian bierze także udział w dubbingu w charakterze wykonawcy. Ostatnio zdubbingował dwa filmy włoskie wraz z Claude Allain'em. Główne role tych obrazów spoczywały w oryginale w rękach Isy Poli i Sandry Ravel. W wersjach francuskich zastępowały je głosowo Michele Alfa i Annette Doria. W pozostałych rolach mówili: Maxudian, Rene Flenr, Pierre Assy, Adrien Lamy i Marcelle Demars.
Jak głosi powszechna opinja, wyrażona w prasie, najlepsze kreacje dubbingowe dali we Francji Daniel Regnier, odpowiednik głosowy Wallace'a Beery w "Przedmieściu". Dorival, grający "akustycznie" rolę Charles Laughtona w "Prywatnem życiu Henryka VIII" i Suzanne Stanley, głosowa wykonawczyni ról Constance Bennett.
.
A jak wygląda dubbing polski?
Kilka lat temu pokazano nam szereg prób, w których brali udział dr. Włodzimierz Halewicz, Irena Carnero, Tadeusz Laskowski i inni.
Warto tu wspomnieć o maleńkim "oszustwie", dokonanem przez realizatorów filmu polskiego "Janko Muzykant". Film ten, wyprodukowany na samym początku ery dźwiękowej, był post-synchronizowany w Berlinie. Ponieważ okazało się, że Dymsza i Krukowski nie mogą wyjechać, obeszło się bez nich i w ich zastępstwie usłyszeliśmy - Michała Halicza i Włodzimierza Boruńskiego! O tej mistyfikacji realizatorzy nie pisnęli ani słówka.
W ostatnim czasie wykonano w Warszawie "dubbing" angielskiego filmu "Siostra Marta jest szpiegiem". Głosowymi wykonawcami głównych ról byli: Jan Bonecki (Konrad Veidt), Lidja Wysocka (Madeleine Carroll), Ziemowit Karpiński (Herbert Marshall), Stanisław Daczyński (sir Gerald du Maurier), oraz Artur Kwiatkowski, Irena Horecka i Tadeusz Frenkiel, który także reżyserował polską wersję.
Ponieważ jest to dopiero pierwszy dubbing, wykonany w Polsce (poprzednie były wykonane w Berlinie), przedwcześnie byłoby mówić dzisiaj o zasługach czy zaletach polskich "dubbingowców". Przekonamy się niedługo, czy pójdą w ślady kolegów włoskich, czy raczej francuskich...
(Karol Ford, Światowid, 1935, nr. 3 str.20)
.
Bardzo dziękuję Rafałowi "Rola" Skibickiemu za odnalezienie i przesłanie mi powyższego artykułu.
Za czasów filmu niemego oglądaliśmy na ekranie cienie artystów, nie słysząc ich głosów.Przy udźwiękowanu filmu cienie te zyskały głos.
Wkrótce jednak poprzednia sytuacja odwróciła się: zjawiły się glosy bez oblicza. Stało się to z dwóch powodów. Po pierwsze, od czasu, gdy dźwięk stał się integralną częścią filmu, w wielu wypadkach realizatorzy włączali w film śpiew jakiegoś artysty w formie akompanjamentu muzycznego, nie będącego ścisłym odpowiednikiem tego, co się dzieje na ekranie (np. śpiew jako ilustracja pejzażów). Po drugie, utrata międzynarodowości filmu przez uzyskanie mowy zmusiła przedsiębiorstwa do stosowania t. zw. systemu "dubbingu", który polega na tem, że w usta aktora, ukazującego się na ekranie, wkłada się słowa, wypowiedziane w języku, w którym film jest wyświetlany.
Zobaczmy więc, jakie są te "głosy bez oblicza". W Polsce pierwszym takim "głosem" w porządku chronologicznym był znany tenor Władysław Ladis-Kiepura, który naśpiewał arje z opery Moniuszki "Halka", jako akompanjament do filmu niemego, nakręconego przez reżysera Konstantego Meglickiego podług tej opery.
Również jeden z najznakomitszych śpiewaków polskich, Ignacy Dygas, uświetnił swym pięknym i podniosłym śpiewem najlepsze sceny filmu "Pod Twoja Obronę", a popularny speaker Polskiego Radja, Tadeusz Bocheński, nieraz użyczał swego aksamitnego głosu i nienagannej dykcji do wygłaszania komentarzy przy licznych filmach krótkometrażowych produkcji krajowej.
Przekonaliśmy się niedawno, że system ilustracji śpiewnej praktykowany jest również w Czechosłowacji. Tenor opery w Bratisławie Stefan Hoza śpiewał tęskne melodje słowackie w niezrównanym filmie folklorystycznym Karola Plieki "Ziemia śpiewa" w chwili, gdy na ekranie przewijały się cudne pejzaże Słowaczyzny.
Grupa "głosów bez oblicza", należąca do drugiej z wymienionych wyżej kategoryj, jest znacznie liczniejsza. System dubbingowy, który ostatnio zawitał także i do nas, jest szeroko praktykowany zwłaszcza w Italji, gdzie istnieje przymus "naturalizowania" wszystkich filmów zagranicznych, oraz w mniejszym nieco stopniu we Francji.
W Rzymie istnieje wzorowe atelier filmowe wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer, w którem dokonywa się prawie wszystkich przeróbek filmów amerykańskich. Wśród aktorów włoskich, użyczających swego głosu kolegom amerykańskim, najczęściej znajdują się: Augusto Galli, Giuseppe de Luca, d'Olivo, Ricci, Zambuto, Musari i Rosina Galli. Zdarza się często, że jeden i ten sam aktor mówi za kilku różnych kolegów zagranicznych.
.
I tak Augusto Galli, który jest jednocześnie kierownikiem artystycznym dubbingu, mówił nieraz za Johna Barrymore, Leslie Howarda, Williama Powella i Clarka Gable, a Rosina Galli interpretowała głosowo osobistości tak różne, jak Joan Crawford i Marie Dressler! Oczywiście taka rozpiętość nie wychodzi filmom na dobre.
Giuseppe de Luca mówił i śpiewał w wersji włoskiej za Denisa Winga w filmie "Fra Diavolo".
Przejdźmy teraz do Francji. Na wstępie należy stwierdzić, że "dubbing" przeprowadzany jest we Francji z większą starannością. Może dlatego, że niema przymusu.
W reżyserji dubbingowej wyspecjalizowali się w Paryżu Claude Allain i znany aktor Maxudian, którego nieraz podziwialiśmy na ekranie. Maxudian bierze także udział w dubbingu w charakterze wykonawcy. Ostatnio zdubbingował dwa filmy włoskie wraz z Claude Allain'em. Główne role tych obrazów spoczywały w oryginale w rękach Isy Poli i Sandry Ravel. W wersjach francuskich zastępowały je głosowo Michele Alfa i Annette Doria. W pozostałych rolach mówili: Maxudian, Rene Flenr, Pierre Assy, Adrien Lamy i Marcelle Demars.
Jak głosi powszechna opinja, wyrażona w prasie, najlepsze kreacje dubbingowe dali we Francji Daniel Regnier, odpowiednik głosowy Wallace'a Beery w "Przedmieściu". Dorival, grający "akustycznie" rolę Charles Laughtona w "Prywatnem życiu Henryka VIII" i Suzanne Stanley, głosowa wykonawczyni ról Constance Bennett.
.
A jak wygląda dubbing polski?
Kilka lat temu pokazano nam szereg prób, w których brali udział dr. Włodzimierz Halewicz, Irena Carnero, Tadeusz Laskowski i inni.
Warto tu wspomnieć o maleńkim "oszustwie", dokonanem przez realizatorów filmu polskiego "Janko Muzykant". Film ten, wyprodukowany na samym początku ery dźwiękowej, był post-synchronizowany w Berlinie. Ponieważ okazało się, że Dymsza i Krukowski nie mogą wyjechać, obeszło się bez nich i w ich zastępstwie usłyszeliśmy - Michała Halicza i Włodzimierza Boruńskiego! O tej mistyfikacji realizatorzy nie pisnęli ani słówka.
W ostatnim czasie wykonano w Warszawie "dubbing" angielskiego filmu "Siostra Marta jest szpiegiem". Głosowymi wykonawcami głównych ról byli: Jan Bonecki (Konrad Veidt), Lidja Wysocka (Madeleine Carroll), Ziemowit Karpiński (Herbert Marshall), Stanisław Daczyński (sir Gerald du Maurier), oraz Artur Kwiatkowski, Irena Horecka i Tadeusz Frenkiel, który także reżyserował polską wersję.
Ponieważ jest to dopiero pierwszy dubbing, wykonany w Polsce (poprzednie były wykonane w Berlinie), przedwcześnie byłoby mówić dzisiaj o zasługach czy zaletach polskich "dubbingowców". Przekonamy się niedługo, czy pójdą w ślady kolegów włoskich, czy raczej francuskich...
(Karol Ford, Światowid, 1935, nr. 3 str.20)
.
Bardzo dziękuję Rafałowi "Rola" Skibickiemu za odnalezienie i przesłanie mi powyższego artykułu.
Poszukuję filmów i seriali aktorskich do których polski dubbing powstał na zlecenie Canal+, TVP bądź Wizji Jeden. Poszukuję także taśm 16mm z filmami aktorskimi które otrzymały kinowy dubbing a który nie został nigdzie wydany. Dotyczy to produkcji wyświetlanych w kinach do lat 90.
Jeśli nagranie dubbingu jest na taśmie szpulowej to jestem w stanie przegrać go na DVD. Przegranie nośnika VHS lub taśmy 16mm nie stanowi problemu.
Sam staram się kolekcjonować polskie dubbingi do produkcji aktorskich i w swoich zbiorach mam wiele unikatów które nie są nigdzie dostępne. Z chęcią się wymienię za nagrania których nie mam a które mnie interesują. Proszę o kontakt na mojego maila:
dezerter_poczta@op.pl
Jeśli nagranie dubbingu jest na taśmie szpulowej to jestem w stanie przegrać go na DVD. Przegranie nośnika VHS lub taśmy 16mm nie stanowi problemu.
Sam staram się kolekcjonować polskie dubbingi do produkcji aktorskich i w swoich zbiorach mam wiele unikatów które nie są nigdzie dostępne. Z chęcią się wymienię za nagrania których nie mam a które mnie interesują. Proszę o kontakt na mojego maila:
dezerter_poczta@op.pl